Witam w kolejnym odcinku poświęconym moim zmaganiom z doprowadzeniem do porządku naszego wynajętego mieszkania. To z pewnością nie będzie jeden z najbardziej przyjemnych odcinków ;) Ale żeby móc przejść do tych przyjemniejszych spraw, jak ustawianie mebli, dekoracji, nadawanie domowej atmosfery, trzeba niestety przejść przez te wszystkie trudne prace porządkowo-remontowe. Tu, po raz kolejny, pozwolę sobie wyrazić moje ubolewanie nad faktem, że mieszkanie jest jedynie wynajęte, a pracy i zaangażowania wkładam w nim tyle, ile włożyłabym w nasze własne...
Po przyjeździe założyłam, że pracy z oknami nie będzie wcale tak dużo. Co prawda, dało się zauważyć niewielkie ślady pleśni w rogach wnęk, ale byłam pewna, że są to powierzchniowe wykwity i szybko się z nimi rozprawię. Ot, czyszczenie, środek biobójczy i malowanie. Ale nic z tych rzeczy. Po dokładnym zbadaniu powierzchni ściany w owych miejscach, zauważyłam pęcherzyki, które mnie zaniepokoiły. Namoczyłam więc farbę obficie i zaczęłam zeskrobywać. Okazało się, że ściana malowana była trzykrotnie: na biało, zielono i żółto, a warstwa zielonej farby pokryta była w rogach wnęk plamami pleśni. Sądząc po grubości kolejnej, żółtej farby, wnęki były nią malowane kilkakrotnie, aby zamaskować powstałą pleśń. Uwielbiam, kiedy ktoś walczy z efektami wilgoci za pomocą kolejnych warstw farby... Takim sposobem musiałam "nieco" poszerzyć zakres moich prac.
Dom, w którym mieszkamy, posiada bardzo grube ściany zewnętrzne, ale niestety brak jest w nich choćby kratek wentylacyjnych, co zmusza do częstego wietrzenia mieszkania w celu pozbycia się nadmiaru wilgoci, zwłaszcza zimą, kiedy dochodzi suszenie prania wewnątrz. Jak wiadomo, najczęściej problem pleśni pojawia się właśnie w okolicach okien, przy podłodze i przy suficie, a na nadmiar wilgoci narażone są najbardziej kuchnia i łazienka, z wiadomych przyczyn. Rogi i zakamarki, to jej ulubione siedlisko. Na szczęście u nas skończyło się jedynie na oknach. Gdyby było inaczej, chyba musielibyśmy zrezygnować z tego mieszkania, bo pleśń w dużym nadmiarze, niezwalczana latami, jest niezwykle niebezpieczna dla ludzkiego zdrowia.
A takim widokiem skutkowało niewietrzenie ( o niesprzątaniu nie wspomnę...) mieszkania przez poprzednich lokatorów oraz zamalowywanie ram okiennych w czasie malowania ścian (bo po co używać taśmy malarskiej do zabezpieczenia niemalowanych elementów, skoro można je pomalować razem ze ścianami...)
W skrócie moja walka z pleśnią przebiegła w następujący sposób:
- dokładnie umyłam okna i wszelkie ich zakamarki w środku oraz na zewnątrz,
- namoczyłam wodą z detergentem miejsca na ścianie, które podejrzewałam o wykwity,
- kiedy farba namiękła, zaczęłam zeskrobywać szpachelką kolejne warstwy oraz wierzchnią warstwę płyty kartonowo gipsowej, aż na odległość kilku centymetrów od wykwitów,
- po wyschnięciu, czyli następnego dnia, spryskałam ściany, ramy okien i wyczyszczone zakamarki płynem ACE o silnym działaniu biobójczym (sposób sprawdzony),
- następnego dnia powtórzyłam spryskiwanie,
- kolejny dzień poświęciłam na szpachlowanie,
- dwa dni później ściana gotowa była do pomalowania.
W pokoju dziennym cały proces walki z oknami zakończył się takim oto widokiem, z którego byłam niezwykle dumna ;)
Sprawa wyglądała natomiast o wiele gorzej w pokoju Uli... Pokój dzienny położony jest od strony południowo-wschodniej, więc wilgoć miała większą możliwość, aby wyschnąć w czasie słonecznych dni. Stąd mniej pleśni w oknach. Ale drugi pokój to głównie część wschodnia, więc słabiej nagrzana. Wiedziałam, że będzie ciężko i naprawdę było...
Wiem, że nie jest to przyjemny widok, ale w najgorszym punkcie sprawa wyglądała następująco:
Był to dla mnie straszny szok, ale nie miałam innego wyjścia i musiałam stawić temu czoła. Namoczenie ściany woda z detergentem bardzo ułatwiło mi zdzieranie farby, zwłaszcza z ram. Sami widzicie, że brud i pleśń dopadły każdy zakamarek, więc nawet patyczki higieniczne stały się niezwykle pomocne.
A to jest właśnie moje "znalezisko" na zielonej warstwie farby:
Po namoczeniu, warstwa kartonu schodziła idealnie.
I tak jak w pokoju dziennym, suszenie, spryskiwanie ACE, szpachlowanie. Nie zazdroszczę wykończeniowcom, bo takie prace, ze szpachlowaniem włącznie, strasznie wykańczają fizycznie. A w moim przypadku to zaledwie kilka okien.
Żeby tradycji stało się zadość, przedstawiam Wam porównanie BEFORE&AFTER. Tym razem widok pokoju Uli.
PRZED
PO
Kiedy jest się mamą wychowującą dziecko w domu, trzeba być także
i kreatywną przedszkolanką ;) Uli znudziły się ostatnio gotowe kolorowanki, więc czasami rysuję jej obrazki, a ona je później koloruje. I tak właśnie powstały te oto róże, którymi zainspirowałam się podróżując po okolicy. Jest tu wiele domów, których ściany zdobią takie pnącza na kratownicach. Chętnie zrobiłabym sobie kiedyś taką fotowycieczkę, żeby pokazać Wam jak piękna jest architektura niemieckich wsi i miasteczek. I chyba tak właśnie zrobię w najbliższym czasie :)
I co sądzicie o mojej walce z oknami? Wygrałam?
A może zrobilibyście to inaczej lub macie inne sposoby na pozbycie się pleśni?
Czekam z niecierpliwością na Wasze opinie.
POZDRAWIAM SERDECZNIE,
Sylwia